Sympatyczny pechowiec
Prawdziwym pechowcem naszego wyścigu był kolarz Wiesław Podobas. Znakomity kolarz, jeden z najaktywniejszych zawodników pierwszej dekady istnienia touru o puchar „Trybuny Mazowieckiej”. Niestety, nigdy nie było mu dane wygrać klasyfikacji indywidualnej.
W 1954 roku na 4 etapie jako jeden z najaktywniejszych tego wyścigu, prowadząc wpadał samotnie na stadion w Ciechanowie. Zwycięstwo było w kieszeni, jednak złamany kierownik spowodował upadek 300 m. przed metą. Niestety, w czasie kiedy biegł z niesprawnym rowerem na plecach po bieżni stadionu wyprzedziła go cała grupa kolarzy.
Na VIII wyścig przyjechał rezygnując ze ścigania się w NRD, ponieważ podobał mu się WMM. Jak sam powiedział, czuł sympatię do tej imprezy. Po pierwszym etapie był 29. W walce o czołowe lokaty przeszkodziły mu problemy żołądkowe. Ale już od drugiego etapu nadawał ton wyścigowi wciąż atakując i zabierając się w ucieczki. Cóż z tego, jeśli przejechał 154 kilometry III etapu będąc większość jego część w czołówce ucieczek, które sam inicjował? Cóż z tego, że tak jak przed czterema laty znów pierwszy zameldował się na stadionie w Ciechanowie? Cóż z tego, jeśli 40 metrów przed metą po wspaniałym finiszu z Kaczmarczykiem obaj przewrócili się na ostatnim wirażu! Na nich z kolei trzech następnych Polaków, umożliwiając walkę o laury dwóm pozostałym w ucieczce: Belgowi i Anglikowi. Podobas awansował jednak na siódmą pozycje w klasyfikacji generalnej.
Następnego dnia prawie identyczna sytuacja. Na stadion w Mławie po raz kolejny pierwszy wjechał Podobas, a tuż za nim jego najgroźniejszy rywal Stanisław Królak (późniejszy tryumfator tego wyścigu). Wydawało się wówczas, że tym razem nic już nie odbierze zwycięstwa Podobasowi. Jednak na ostatnich metrach przewrócił się! Zwyciężą został Królak, który sam potem przyznał, iż nie zasłużył na podium. Mimo to, udział w kolejnej ucieczce daje Podobasowi pozycje lidera w klasyfikacji generalnej.
Po tym etapie na łamach „Trybuny Mazowieckiej” red. Janusz Strzałkowski pisał, że pośród faworytów do wygranej „bez wątpienia w najlepszej pozycji są legioniści (a do nich należał nasz bohater — przyp. autora), którzy nie tylko mają świetną pomoc techniczną, lecz również mogą liczyć na interwencje swoich kolegów. Dzięki temu przewaga ich nad zawodnikami jadącymi indywidualnie jest dość znaczna.” Jeszcze nie wiedział jak bardzo się mylił.
Kolejny przedostatni już etap był dla kolarza Wiesława Podobasa tragiczny. Na trasie „łapie” trzy gumy i łamie widelec. Na dodatek miał problemy z obsługą techniczną swojej drużyny, długo szukali po peletonie zapasowego roweru. Wreszcie kolega z drużyny musiał zrezygnować z wyścigu by oddać mu swój. Inny kolarz Legii jechał również na cudzym niedopasowanym rowerze. W rezultacie do pomocy został mu jeden kolega. To za mało wobec apetytów na zwycięstwo jego rywali. Na tym etapie ogromny pech pozbawił go już nie tylko zwycięstwa ale także żółtej koszulki lidera. Do pierwszego wtedy w klasyfikacji Stanisława Królaka stracił ponad 14 minut. Na mecie był kompletnie załamany.
Mylił się jednak ten, kto pomyślał, że ten wspaniały kolarz podda się pechowi bez walki. Na ostatnim siódmym etapie niezmordowany Wiesiek Podobas znów błyszczał. Po 123 km na końcową bieżnię stadionu w Olsztynie, prowadząc dziewięcioosobową ucieczkę jak zwykle był to czynić, wpadł nasz bohater. Tym razem los go oszczędził i nie odebrał upragnionego zwycięstwa. Na mecie można było w końcu zobaczyć uśmiech na ustach tego sympatycznego kolarza.
Dziś z wielkim sentymentem wspomina o wyścigu. O przygodach związanych z Wyścigiem Dokoła Mazowsza, w którym startował corocznie do końca swojej kariery kolarskiej, opowiada jakby wydarzyły się wczoraj. Dwa lata temu kibicował kolarzom ponownie jadąc w kolumnie wyścigu.